W pierwszym poście pisałam na
temat miejsc do których często wracam, wspomniałam w nim również o
żurku, który jadam tylko na Rysiance. Właśnie
o tym chciałabym dziś pisać, w tle oczywiście mając szlaki górskie ;]
o tym chciałabym dziś pisać, w tle oczywiście mając szlaki górskie ;]
Schroniska
górskie zarabiają na różnych usługach. Największe zyski generują
oczywiście noclegi, bo wiadomo że gdy schronisko pełne to i kasa również
nie świeci pustkami. Kolejnym generatorem zysków są wydawane posiłki. I
tu pole do popisu dla właścicieli schronisk jest ogromne. W poprzednim
poście wspomniałam o szlakach górskich w Ustroniu i tam w jednym ze
schronisk regionu spotkać można kucharza, który serwuje kuchnię
tajsko-wegetariańską. Przyznam szczerze, że mnie to zaskoczyło, ale jak
to się mawia "kto bogatemu zabroni?". Co ciekawe z rozmowy
wywnioskowałam, że nikt jeszcze nie narzekał na jego kuchnię i zazwyczaj
talerze wracają puste.
Sztandarową potrawą w schroniskach górskich są pierogi, podejrzewam, że
wiąże się to z kwestią organizacyjną. Łatwo je przechowywać i z
dystrybucją też nie ma większych problemów ;] Zupy, placki ziemniaczane,
racuchy wszystko to zostało przeze mnie wypróbowane i zaakceptowane,
choć wiadomo mam już swojego faworyta. Ale kiedy widzę w schronisku
fast-fooda no to nogi się pode mną uginają. Przecież szlaki górskie
powinny być (i w większości na szczęście są) miejscami promocji zdrowia!
A tu w menu widzę zapiekanki, oczywiście mrożone milion razy i
odgrzewane w mikrofalówce. Wstyd! Łatwy pieniądz to nie zawsze dobry
pieniądz, przynajmniej w moim kulinarnym guście.
Jeszcze jedna strona medalu mi się
nasuwa. Otóż w jednym z zaprzyjaźnionych schronisk, zimą nie da się
dojechać samochodem, nawet najbardziej wystrzałową terenówką. Co się
wtedy dzieje? Sposób sprawdzający się od wielu tysięcy lat, jakże
niezawodny, aczkolwiek dość męczący... na plecach tragarza
i to jest
dopiero poświęcenie dla dobra turysty!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz